Reklama

Niedziela Lubelska

Rozmowa z Marianem Królem, przewodniczącym Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność”

Wolności nie da się rozjechać czołgami

Marian Król

Archiwum Regionu Środkowowschodniego NSZZ Solidarność

Marian Król

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z Marianem Królem, przewodniczącym Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność”, działaczem „Solidarności” w okresie stanu wojennego, rozmawia  Przemysław Wawer.


Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przemysław Wawer: Panie Przewodniczący, czym tak naprawdę była „Solidarność”? Dziś mamy wysyp różnych jej interpretacji i stanowisk dotyczących jej istoty. Twierdzi się, że była ruchem społecznym, powstaniem narodowym, że miała różne inspiracje. Czym - według Pana - była w najgłębszym rdzeniu?

Marian Król: Przede wszystkim w swoim rdzeniu była zrywem społecznym, spełnieniem marzenia kolejnego pokolenia Polaków, żeby wybić się na niezależność, na niepodległość. „Solidarność” od założenia nie była ani lewicowa ani prawicowa, choć niektórzy chcieli jej przypisać taki charakter. Raczej była związkiem personalistycznym, który widział osobę ludzką jako wartość nadrzędną, zgodnie ze społeczną nauką Kościoła, która przywiązywała wówczas dużą wagę do cudu stworzenia człowieka przez Boga. W czasach „Solidarności” powstało w kraju tysiące kościołów. One wyrosły na kanwie tego masowego, spontanicznego zrywu narodowego, opadły pewne więzy i Kościół zaczął dostawać pozwolenia na budowę. „Solidarność” była takim powiewem wolności, odnowy, przestrzenią niezależności. Tego ciągu roku 1980 nie mógł zatrzymać nawet stan wojenny. W ludziach świadomość urosła, że wolność tkwi w człowieku i to od jego postawy najwięcej zależy. Ja postrzegałem „Solidarność” właśnie przez pryzmat tej nadrzędnej wartości człowieka, jego godności i wolności. Były one w każdym z nas, a nie dało się całego społeczeństwa rozjechać czołgami i nie dało się go zniewolić duchowo.

Wróćmy do Lipca '80. Co było jego motorem, kołem zamachowym?

O Lipcu’80 mówi się, że to była „walka o kotleta”. To jest tylko częściowa prawda, ten tzw. „kotlet” był tylko swego rodzaju zapalnikiem. W PZL Świdnik, gdzie pracowałem, już wcześniej było wielkie niezadowolenie, falowanie nastrojów. W tamtym czasie zakład ten zatrudniał, łącznie z filiami, 12.500 osób. Te nastroje zauważyli działacze partyjni szczebla zakładowego i pojechali z tym problemem do komitetu wojewódzkiego. Tam im jednak nie uwierzono. Minęło kilka dni, przyszedł 8 lipca i Świdnik jako pierwszy w historii PRL-u w taki prawdziwy, klasyczny sposób, zorganizował strajk. Strajkujący nie wyszli na ulicę, przebywali na terenie zakładu, dzięki czemu nie dano władzom możliwości prowokacji. Ten model protestu opracowany w Świdniku później przeszedł na Lublin, a również działacze z Wybrzeża tutaj przyjeżdżali, pytali jak to się odbywało i w taki sam sposób zaprotestowali w sierpniu. Myślę, że nawet nasze lubelskie postulaty niczym się zbytnio nie różniły od tych pierwszych postulatów w Stoczni Gdańskiej, dopiero w tym drugim etapie, ze wsparciem z zewnątrz ze strony grupy intelektualistów, wypracowano 21 postulatów i Porozumienia Sierpniowe, które podpisał wicepremier Jagielski, ten sam, którego zespół powołano wcześniej do rozładowania napięć na Lubelszczyźnie. Na Lubelszczyźnie zastosowano manewr dania kilku dni wolnego, zadziałała niejako siła zmęczenia i strajki wygasły samoczynnie. Dano podwyżki, zagwarantowano, przynajmniej teoretycznie, że sklepy zostaną zaopatrzone, że odbędą się demokratyczne wybory do różnych rad zakładowych, które były dotąd pod patronatem i z klucza PZPR-u. To już, na tamtym etapie, dawało nadzieję i otwierało jakieś szanse, bo nikt nie wyobrażał sobie przecież, że Związek Radziecki się rozpadnie. Na Lubelszczyźnie odbyło się przełamanie strachu, dano przykład, w jaki sposób walczyć. Każdemu mówię, że jeżeli Duch Święty przywołany przez Ojca Świętego na Placu Zwycięstwa w 1979 r. gdzieś działał, to działał w Świdniku! Przecież nie było przywództwa formalnego, nie powołano komitetu strajkowego - wiedzieliśmy jak to się skończyło na Wybrzeży i w Radomiu (gdzie członków takich komitetów aresztowano - przyp. red.), a jednak panował porządek, spokój, nie było żadnego sabotażu, wszyscy dbali o swoje miejsca pracy i nie dano władzy pretekstu do interwencji.

Reklama

Wprowadzenie stanu wojennego miało przetrącić kręgosłup „Solidarności”. Jak Pan wspomina ten moment, kiedy dowiedział się, że władza wystąpiła przeciw własnemu narodowi?

Reklama

My w Świdniku byliśmy w jakiś sposób przygotowywani do tego, jak mamy się zachować. Wtedy wprawdzie nie spodziewano się stanu wojennego, ale raczej różnego rodzaju manewrów milicyjnych, więc byliśmy jako załoga instruowani i wg tej instrukcji udaliśmy się na teren zakładu pracy, gdzie podjęliśmy akcję strajkową, okupacyjną. Trwała od 13 do 16 grudnia i, patrząc z perspektywy czasu, została przeprowadzona perfekcyjnie, tak dobrze zrealizowanych strajków było tylko kilka na terenie kraju. Ostatecznie odbyła się pacyfikacja, rozwiązanie siłowe, wielu ludzi zostało pobitych i tylko dzięki Opatrzności Bożej nie było zabitych jak w kopalni „Wujek”, chociaż też strzelano z ostrej amunicji do broniących zakładu. Zagazowano nas, pobito, rozbito, rozgoniono. Później nie wpuszczano nas przez kilka dni na teren zakładu. Odbywało się wyłapywanie bardziej aktywnych przywódców, aresztowania, zwolnienia dyscyplinarne. W tamtym czasie zwolniono ponad 300 liderów „Solidarności”, a wielu internowano. Trzeba też wspomnieć, że zanim przystąpiono do pacyfikacji zakładu, ZOMO i czołgi spacyfikowały miasto, ponieważ, kiedy siły zbrojne zbliżały się do bramy PZL mieszkańcy miasta wychodzili i je blokowali. Tych ludzi pobito najpierw, 15 grudnia przed północą.

Jeśli chodzi zaś o konsekwencje stanu wojennego to odczuwamy je do dziś. To była wielka klęska narodowa. W sprawach rozwoju gospodarczego i technologii wytwarzania przede wszystkim. Po 8 latach samego stanu wojennego i późniejszej izolacji międzynarodowej zostaliśmy w tyle jeśli chodzi o najbardziej zaawansowane technologie. Nasza gospodarka stała się zacofana, więc wyprzedawaliśmy. Dziś nie mamy pewnego, sporego zakresu umiejętności wytwarzania i, jak to widać na przykładzie przemysłu helikopterowego, za chwilę te umiejętności w ogóle utracimy. Nie chodzi o zdolności usługowe - wykonywanie podzespołów dla zakładów finalnych, ale tworzenia „od zera”, od podstaw, od etapu konstrukcji. Myśl konstrukcyjna będzie obca. Jest to proces swego rodzaju wygaszania wspomnianych zdolności, który trwa.

Reklama

Ofiara społeczna stanu wojennego jest też trudna do oszacowania. Nie wiemy do ilu osób nie dotarła służba zdrowia, nie dojechało pogotowie, bo telefony były odcięte, obowiązywała godzina milicyjna, nawet na ulicę nie można było wyjść bez przepustki. Nie wiemy, ilu ludzi przez to zmarło. Dziś jest to trudne do oszacowania. bo nikt tego nie zrobił przez te lata po roku 1989 i chyba nikt nawet nie chciał tego zrobić. Nikt nie chciał choćby przeprowadzić śledztwa w sprawie tego, kto wydał rozkaz strzelania w Świdniku. Tak samo nie wiemy, kto wydał rozkaz strzelania w „Wujku”.

Władza próbowała złamać „Solidarność” nie tylko od strony personalnej i materialnej, ale również w sferze świadomościowej, zniszczyć jej ducha, zgasić społeczny entuzjazm...

Patrząc pod tym kątem trzeba wrócić do roku 1980. Władza rozwiązania siłowe planowała już we wrześniu, październiku. Już wtedy zostały powołane zespoły do likwidacji „Solidarności”, już tworzono listy osób do internowania. Przygotowywała się jednak również propagandowo i informacyjnie. Miała w ręku wszystkie media - oprócz nielicznych biuletynów i gazet drugiego obiegu - które miały za zadanie zniechęcić społeczeństwo do „Solidarności”, obwinić ją za zło zaistniałej sytuacji. Stan wojenny to zatem nie tylko działania typu godzina milicyjna, ale przede wszystkim walka propagandowa, nieprzerwany atak na „Solidarność”.

Reklama

Ta machina propagandowa nie została zatrzymana po roku 1989, ona nadal robiła swoje. Obserwowaliśmy choćby działania ze strony ludzi biznesu, różnych koterii, grup interesu, wymierzone we wszelkie przejawy społeczeństwa obywatelskiego. Te działania miały nie dopuścić do samoorganizowania się ludzi, powstania niezależnej reprezentacji społeczeństwa i zaistnienia innego punkt widzenia niż ten, który mieli sprawujący władzę w danym okres. Również media, które wydawały się niezależne, okazywały się dziełem ludzi PZPR i tylko zabiegom socjotechnicznym zawdzięczały opinię „niezależnych”. Później rościły sobie one prawo do bycia „opiniotwórczymi”.

Czy w świecie, który się coraz bardziej indywidualizuje; kulturze, która promuje jedynie własny interes, ideały „Solidarności” można odwojować? Czy ten wielki kapitał, duch „Solidarności” jest ciągle w nas, w Polakach?

Myślę, że jest! Ta cała machina propagandowa, o której mówiłem, zaczyna się wygaszać; zresztą kłamstwo ma „krótkie nogi”. Podobnie czas filozofii człowieka, opartej o „wyścig szczurów” i indywidualne osiągnięcia nieważne jakim kosztem, powoli się kończy. Nowe pokolenie dochodzi do głosu i zajmuje stanowisko. Ono już nie uważa Jaruzelskiego za bohatera (a był przecież taki czas, że nawet 60% społeczeństwa tak go postrzegało). Duch wspólnoty się odradza i to naprawdę widać. Nam, jako NSZZ „Solidarność”, kontynuatorce tej pierwszej „Solidarności”, udało się wywalczyć, by Święto Trzech Króli było dniem wolnym od pracy. Jesteśmy na dobrej drodze, by obowiązywał zakaz pracy w niedziele, nie tylko w handlu, ale we wszystkich branżach poza pracami koniecznymi. Jesteśmy też jedyną chyba organizacją związkową i społeczną o tak szerokim zakresie działalności w Polsce, która nie teraz - kiedy o tym się dużo mówi - ale już 30 lat temu domagała się i domaga nadal ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wracamy do ducha i korzeni „Solidarności”, czyli chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiego pojmowania człowieka. Duch „Solidarności” nie wygasa, zmieniają się jedynie konteksty.

Podziel się:

Oceń:

2018-12-21 10:23

Wybrane dla Ciebie

Matka przyszła do swoich dzieci

2024-04-23 11:15

Marta Konat

– Mamy w parafii piękne rodziny. One są naszą radością – powiedział Niedzieli ks. Witold Bil, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Kurowie.

Więcej ...

Św. Wojciech, Biskup, Męczennik - Patron Polski

Niedziela podlaska 16/2002

Więcej ...

Wierność i miłość braterska dają moc wspólnocie

2024-04-23 13:00
Rejonowe spotkanie presynodalne w katedrze wrocławskiej

Marzena Cyfert

Rejonowe spotkanie presynodalne w katedrze wrocławskiej

Ostatnie rejonowe spotkanie presynodalne dla rejonów Wrocław-Katedra i Wrocław-Sępolno odbyło się w katedrze wrocławskiej. Katechezę na temat Listu do Kościoła w Filadelfii wygłosił ks. Adam Łuźniak.

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Dziś w Ewangelii przedziwny wybór Boga i tajemnica

Wiara

Dziś w Ewangelii przedziwny wybór Boga i tajemnica

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w...

Kościół

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w...

Nasz pierwszy święty

Wiara

Nasz pierwszy święty

Była aktorką porno - teraz robi różańce!

Kościół

Była aktorką porno - teraz robi różańce!

Krewna św. Maksymiliana Kolbego: w moim życiu dzieją...

Wiara

Krewna św. Maksymiliana Kolbego: w moim życiu dzieją...

Ilu jest katolików w Polsce? – analiza danych ze spisu...

Wiara

Ilu jest katolików w Polsce? – analiza danych ze spisu...

Kustosz sanktuarium św. Andrzeja Boboli: ten męczennik...

Wiara

Kustosz sanktuarium św. Andrzeja Boboli: ten męczennik...

Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec

Kościół

Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec

Oświadczenie ws. beatyfikacji Heleny Kmieć

Kościół

Oświadczenie ws. beatyfikacji Heleny Kmieć